Kolejna część „Klątwy sulechowskiej lwicy” autorstwa Moniki Suder, wrocławianki związanej z Sulechowem w przeszłości (nieodległej). Zainspirowana rysunkami innej obecnej sulechowianki Anny Lewandowskiej Zwiahel rozpoczęła pisanie nowego opowiadania kryminalnego (nie jest to jej pierwsze opowiadanie). Obie Panie się znają i bardzo lubią co widać w twórczości obu. Dziś już chyba VII część niezwykłej opowieści po dłuższej przerwie…
„Mamy kreta – powiedziała na oprawie komisarz Joanna Franz
– Nie wierzę. Ten dziennikarz na pewno to wymyślił – odpowiedział jej Adam Marszałek. Joanna stała oparta o blat biurka i próbowała zachować spokój. Na stole przed nią leżało najnowsze wydanie lokalnej gazety. Na pierwszej stronie zdjęcie ręki i wielki tytuł: „Wiemy kto to zrobił”.
– Rozumiem, że mieli zdjęcie ręki, ale skąd wiedzieli o pile i sekcie wyznawców lwa? -Joanna rzuciła pytanie do sali. Nastała cisza. Nikt nie miał ani odwagi ani ochoty na odpowiedź, bo większość policjantów myślała o jednym: „komuś z nas nie można już ufać”.
Po odprawie Joanna poprosiła Adama na indywidualną rozmowę.
– Chciałabym cię prosić, żebyśmy od teraz ważne rzeczy dotyczące sprawy ustalali tylko we dwoje. Adam westchnął:
-wiesz, że nie możemy tego zrobić. To nie zgodne z procedurą. To nie jest morderstwo. Nawet nie mamy ofiary.
– Wiem – odpowiedziała Joanna – Ale wiem też, że sprawa jest pokazowa, a jak wycieknie to do ogólnopolskich mediów, to mamy przesrane.
Do pokoju wszedł młody policjant i przerwał rozmowę mówiąc Adamowi, że komendant go wzywa. Komendant siedział w swoim fotelu, a na biurku w centralnej jego części leżała rozłożona gazeta, którą Adam przed chwilą czytał na odprawie. Wiedział, że rozmowa z komendantem nie będzie należała do najłatwiejszych, ale nie zamierzał milczeć. Zgadzał się z Joanną, że tej sprawy nie można tak po prostu zostawić. Mają kreta. Ktoś nadaje do mediów, a to nigdy nie wychodzi policji na dobre.
– Siadaj musimy pogadać – powiedział komendant.
Policjant usiadł w milczeniu, ale nie odrywał wzroku z gazety. Był coraz bardziej zły. Próbował ukryć wściekłość na tę całą sytuację, ale na jego twarzy malowały się emocje, których nie można było pomylić z niczym innym. Komendant wziął gazetę do ręki. – Domyślasz się pewnie, że to w tej sprawie chcę z tobą rozmawiać?
– Tak. Domyślam się.
– Ten artykuł nie powinien mieć miejsca – rozpoczął swój wywód przełożony Adama.
– Po pierwsze sieje niepotrzebną panikę, a po drugie robi nam czarny PR, a ja nie potrzebuję u siebie ani kłopotów ani rozgłosu.
– Rozumiem – odpowiedział przez zaciśnięte zęby Marszałek.
– Zamierzasz coś z tym zrobić?
– Zamierzam, ale… Adam przerwał, bo już miał powiedzieć o pomyśle Joanny, ale uznał, że komendant wścieknie się jeszcze bardziej. Wiedział, że szef im bardziej jest spokojny, tym bardziej gotuje się w nim wściekłość.-Ale?.. – dopytywał komendant.
W pokoju zapanowała cisza. Policjant zastanawiał się, czy powiedzenie szefowi o propozycji Joanny to dobry pomysł. Mimo tego, że komendant był dobrym człowiekiem i świetnym policjantem, to był też żelaznym strażnikiem procedur i przepisów, o którym mówiono, że jest strasznym służbistą.
– Ale? – powtórzył komendant
– Komisarz Franz uważa, że powinniśmy zachować informacje ze śledztwa tylko dla siebie, ale moim zdaniem to złamanie procedur – wyrzucił z siebie Adam.
– Co to znaczy „tylko dla siebie”
– Franz i ja znalibyśmy szczegóły śledztwa, a reszta tylko ogólne informacje. W ten sposób możemy uniknąć przecieków, a jeśli coś wypłynie, będzie wiadomo, że to my, ale tak jak mówiłem, nie znalazłem na to procedury…
Komendant podniósł rękę i przerwał Adamowi.
– Zgadzam się z panią komisarz
– Ale komendancie, to przecież niezgodne z przepisami – zaprotestował Adam.
– To już moje zmartwienie. Adam Marszałek zamilkł. Wiedział, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Była zdziwiony zachowaniem swojego przełożonego. To nie było do niego podobne. Coś musiało być na rzeczy. Albo komendantowi zależało na szybkim sukcesie, albo sprawa miała drugie dno. Komendant westchnął, wyprostował się w fotelu i patrząc Adamowi w oczy powiedział chłodnym tonem:
– To wszystko. Dziękuję – i wyciągnął jakieś dokumenty z biurka, po czym zaczął je przeglądać jakby nikogo w pomieszczeniu nie było. Drzwi do gabinetu komendanta zamknęły się cicho, kiedy Adam Marszałek powoli wychodził. Nie podobało mu się to co dzieje się na komendzie. Dziwne zachowanie szefa, przeciek do prasy. Przecież to mały posterunek, w spokojnym mieście.
Mieszkanie Joanny jak na kawalerkę było przestronne i wygodne, jednak nie wyobrażała sobie, że może tu spędzić długie miesiące, a sprawa kobiety z odciętą ręką nie rokowała na szybkie zakończenie. Mimo wewnętrznego sprzeciwu Joanna musiała przyjąć do wiadomości, że właśnie tak może się stać. Zostanie tutaj przez najbliższe miesiące. Ta myśl była dla mniej przerażająca, ale i uspakajająca. Przynajmniej wie co się wydarzy w najbliższym czasie. Jedno śledztwo, w jednym miejscu. W głębi duszy miała nadzieję, że szybko odnajdą ciało kobiety bez ręki i zamkną sprawę, ale musiała brać pod uwagę, że w Sulechowie może spędzić zarówno kończące się lato, jak i jesień. Trzy miesiące – powiedziała do siebie na głos – więcej nie wytrzymam. Usiadła na kanapie i włączyła Tindera. Założyła konto w aplikacji po raz nie wiedziała nawet który. Umieściła jako zdjęcie profilowe swoją sylwetkę od tyłu, w skutych kajdankami kobiecych dłoni i opis „Niegrzeczna dziewczynka szuka grzecznego chłopca”. Popatrzyła na opis swoje profilu z imieniem Kamila. -W sumie czemu nie? Może są tu dobrzy chłopcy, którzy nie odcinają kobietom rąk? – Joanna zaśmiała się w myślach. Spojrzała na zdjęcie, które zawsze ją bawiło i kliknęła „o”.
Propozycje pojawiły się niemal natychmiast, ale tego wieczoru nikt się Joannie nie spodobał. Albo nie była na tyle zdesperowana, żeby brać pierwszego z brzegu. Jutro. Ma jeszcze kilka dni, może kilkanaście dni, zanim brak seksu zacznie wpływać na jej pracę. Dawne koleżanki już próbują ją swatać, nie przyjmując do wiadomości, że związek nie wchodzi w grę. Załatwi to po swojemu. Jak zawsze. Wszystko robi po swojemu i tak powinno zostać.
Adam siedział w salonie i wsłuchiwał się w ciszę. Kasia była na spotkaniu z koleżankami, a dzieciaki nie wiadomo gdzie. Był czwartek, ale policjant miał jutro wolne, teoretycznie, bo „wszystkie ręce na pokład”, ale postanowił, że naleje sobie szklaneczkę whisky, albo i dwie. Siedział w ciszy i myślał. Lubił czas, kiedy w domu było cicho i spokojnie, chociaż to zdarzało się niezmiernie rzadko. Cisza bywa niebezpieczna. Można w niej usłyszeć swoje myśli, a myśli Adama krążyły wokół przeszłości. Joanna, która wtedy była Kamilą. To o niej teraz myślał Adam. Podobała mu się wtedy. Nie jakoś bardzo, ale trudno było przejść obok niej obojętnie, a miał kolegów, którzy za nią szaleli. Nikt oczywiście nie odważył się podejść. Przeszłość. Myślał teraz o tym. O tym jak Joanna się zmieniła. Złagodniała, ale to zacięcie w oczach zostało. Cieszył się z tego, bo wiedział, że nie odpuści dopóki nie znajdzie mordercy. Jak ponad 20 lat temu, kiedy opuszczała Sulechów po incydencie w domu rodzinnym. Współczuł jej wtedy. Próbował sobie wyobrazić jak się czuła, ale to było niewyobrażalne. Poza jego zasięgiem. Wziął łyk ze szklanki. Whisky była letnia, więc wstał, żeby dorzucić lód do drinka i w tym momencie jego myśli odpłynęły od Joanny i popłynęły w zupełnie innym kierunku.
W małym domku Krystyny i Tomasza paliło się już światło w kuchni. Kobieta przygotowywała kolację dla męża. Podejrzewała, że mąż nie wróci na noc do domu. Nie wracał już od kilku dni. Może ma kochankę? – pomyślała Krysia. I ze zdziwieniem stwierdziła, że byłoby to dla niej ulga niż cios. Od jakiegoś czasu mąż przestał być sobą. Pokazywał tylko tę brzydką twarz, o której wiedziała od samego początku, a która dawniej była tylko malutką rysą na krysztale o imieniu Tomasz. Teraz kobieta bała się swojego męża i jego nocne eskapady raczej ją uspokajały niż martwiły. Nigdy nie wracał w nocy, zawsze nad ranem: 5:00, 4:40, 5:10. Kładł się cichutko w ich małżeńskim łożu, a ona udawała, że śpi. Rano o tym nie rozmawiali. Jak gdyby nic się nie stało. Te noce poza domem uspokajały Tomasza, więc Krysia tym bardziej nie podejmowała dyskusji. W małżeństwie już tak musi widocznie być. Nie ma na co narzekać – myślała smażąc naleśniki mężowi i dwójce wiecznie głodnych maluchów.