Normalna sobota przed niehandlową niedzielą w niewielkim Sulechowie. Godzina 10 z minutami, kiedy wjeżdżamy do centrum zauważamy dziwnie dużo samochodów. Na chodnikach niby nic wielkiego ale też sporo osób przewija się w różnych stronach. Pierwszy sygnał ostrzegawczy zbagatelizowany ale po wjeździe na parking kropkowanego marketu nie ma wątpliwości, nie dość że większość kierowców czuje się jak u siebie (zatrzymują się jak popadnie) to jeszcze brak miejsc. Chwila oczekiwania i nic się nie zmienia. Zmieniamy parking, pod sąsiednim nie lepiej ale przy ulicy zwalnia się miejsce i udaje się nam zaparkować. Udajemy się do wspomnianego na wstępie. Koszyków brak ale jak zawsze mamy swoje torby więc dla nas to nie problem. Żaden. Pakujemy po kolei zakupy z listy i ruszamy do kasy. Kas pracuje sporo więc kolejki nie wielkie, pięć – sześć osób. Kasjerka choć widać, że nie jest tytanem pracy sprawnie kasuje kolejnych klientów. Kiedy dochodzimy do kasy, kolejne zaskoczenie. Klientka przed nami nie zbiera naklejek więc Pani Kasjerka pyta się kto zbiera? Normalnie szok, pierwszy raz się z tym spotkaliśmy choć wiele razy w takich wypadkach (jak ktoś nie zbiera) prosiliśmy o nie – bez odzewu, niestety. Kasuje nasze zakupy i kolejne zaskoczenie, bez mrugnięcia okiem wręcza nam kolejne naklejki choć tylko nieznacznie zbliżyliśmy się do kwoty gwarantowanej. Hura.
Wychodzimy żywo ze sklepu cali szczęśliwi i rzut oka na parking: nad wyraz za dużo tam już samochodów jak na jego pojemność. Ulicę do drugiego marketu też trudno już przejść bo sznur samochodów zastawia wszystkie ulice prowadzące do ronda. Kiedy już udaje się nam dojść do samochodu wsiadamy i uciekamy z miasta w kierunku Wielkopolski. Tu kolejne zdziwienie: sznury samochodów suną w obie strony i dopiero po minięciu kolejnej krzyżówki przed nami robi się nieco luźniej. Nie na długo. Kiedy wjeżdżamy do Wielkopolski pojawiają się zatory i samochody posuwają się z szybkością ciągnika. Dokładnie tak, na czele kolumny jedzie traktor. Dziwił by się człowiek skąd w listopadzie coś takiego kiedy życie na roli już powinno zamierać. Niestety w tym rejonie prace polowe jeszcze wrą. Na przestrzeni kolejnych kilometrów takie naturalne blokady mamy jeszcze parę razy. Nie dziwimy się niczemu i w deszczu jedziemy przed siebie. Ku celowi
Jak donoszą zausznicy w Sulechowie jeszcze większy armagedon dopiero się rozwinął koło południa, gdzie oprócz koszyków zaczęło brakować również innych rzeczy. Współczujemy ale żeby na dwa dni robić zakupy ja na miesiąc – to lekka przesada. Musimy czym prędzej zrealizować tą Jadłodzielnie przy OPS i Bibliotece by nadmiar żywności już nigdy nie lądował w koszach na śmieci…
Waldek W.